Bywały takie dni, że całymi dniami siedziałam w lesie,
nad stawem i grałam na gitarze. To mnie uspokajało. Brzmi śmiesznie.
Morderczyni gra na gitarze. Już widzę miny dziewczyn z treningu. „Och, Clove
nie wiedziałam, że grasz na gitarze” – mówiłyby przesłodzonym tonem.
Wyszydzałyby, a potem powiedziałyby Altiusowi i jego pustej laluni. Oni z kolei
wiedzieliby, co zrobić. Połamać mi wszystkie kości, najlepiej na oczach Ann…
Cudownie. Po prostu
cudownie. Jest dopiero pierwszy dzień Igrzysk, a ja włóczę się z Glimmer po
lesie w poszukiwaniu chrustu. Genialnie. Nienawidzę tej idiotki, od samego
patrzenia dostaję mdłości. Ten pusty uśmieszek, twarzyczka jak u lalki, a
błyszczące oczy. I jeszcze to imię. Fuj. Ci ludzie z Jedynki to już naprawdę
chyba nie wiedzą, jak nazywać swoje dzieci. Idziemy przez las. Jest późne
popołudnie. Wszędzie roi się od królików, jeleni, wiewiórek, kuropatw. Mogłabym
coś upolować, ale Błyskotka nadeptuje na każdą gałązkę i płoszy zwierzynę.
Jestem na nią wściekła, ale nie możemy się kłócić na samym początku gry.
Zabiłabym ją, ale Cato nie byłby zadowolony. Marvel pewnie też. Poza tym nie
uśmiecha mi się zostanie z tą dwójką. Bo Alice też może zginąć za kilka dni.
Muszę powstrzymać się przed obdarciem ze skóry Glimmer. Przynajmniej na razie.
To jednak nie oznacza, że chcę się z nią zaprzyjaźnić. Mowy nie ma! Ona nawet
nie ma pojęcia, co to znaczy prawdziwe życie. W Jedynce liczy się tylko mieć i
być. Mieć forsę i być kimś. Na wysokim stanowisku najlepiej. Przyglądam się
uważniej Błyskotce. Długie blond włosy, niebieskie oczy, jasna i delikatna
skóra. Długie nogi. Zaraz, zaraz. Zauważam, że dziwnie stawia stopy. Jakoś tak
krzywo. Chyba nie potrafi chodzić po lesie. Jej obuwie jest wykoślawione.
Wnioski mnie porażają. Płaskostopie. Nie widać tego, gdy idzie się po równym
terenie. Jednak tutaj, gdzie teren jest górzysty, a szlak opada i wznosi, widać
to wyraźnie. To, dlatego przed wywiadem nie musiała nosić szpilek! Mnie męczono
w tym, kiedy stałam i czekałam na swoją kolej, a ona nie mogła ich założyć!
Miała je dopiero na wywiadzie, włożone kilka minut przed wejściem na scenę. To
nawet lepiej dla mnie, bo nie może zbyt szybko i długo biegać. Dogoniłabym ją w
mig. Na moje usta wstępuje szeroki uśmiech. Błyskotka chyba go zauważa, bo
próbuje ze mną porozmawiać.
- Co cię tak cieszy
Clove? – pyta tym swoim słodkim głosikiem. Nie wiem, co odpowiedzieć, ale w
końcu udaje mi się wydusić kilka słów:
- Myślałam o domu.
Odpowiedź jest tak
głupia, że niemal mam ochotę wyśmiać samą siebie. Nie mogę wracać do wspomnień
z Dwójki. Wyobraźnia podsuwa mi obrazy zakrwawionej siostry, pijanej matki,
matki bijącej Ann, Calli umierającej z głodu… Dość! Nie mogę o tym myśleć, bo
zwariuję.
- Też chciałabym
mieć, co wspominać – wzdycha blondynka. Te kilka słów wprawia mnie w
osłupienie. Co? Czyżby Glimmer nie była taka pusta? Nie. To chyba Igrzyska źle
na mnie działają. Pomieszało mi się w głowie. Nie można współczuć wrogom.
Przecież to głupie!
- Możemy już
wracać. Mamy wystarczająco dużo drewna – mówię.
- W sumie tak –
nawija sobie pasemko włosów na palec – Wracajmy.
Ruszamy w drogę
powrotną. Las zaczyna ożywać. Liście drżą, tchnięte lekkim zefirkiem. W runie
wiją się najróżniejsze stworzenia. Drzewa lekko się kołyszą. Gałęzie chłoszczą
mnie po twarzy. Stopy zanurzają się w mchu. Wdycham las. Wciągam do płuc świeże
powietrze. Sarna wyskakuje zza ściany drzew. Śmiga kilka metrów przed nami.
Łapię do ust kilka kropli wody, spadającej z góry. Gdzieś cicho śpiewa
kosogłos. W oddali słychać pohukiwanie
sowy. Wilki nawołują się wzajemnie. Węże cicho suną w trawie. Idąc, zauważam
kątem oka kilka wiewiórek, które rozłupują orzechy. Zachodzące słońce zalewa
las swoim światłem. Prześlizguje się między kamieniami, gałęziami. Łaskocze
mnie w twarz. Purpura, czerwień i biel wypełnia las. Nadaje przyrodzie
niespotykanie barwy. Liście stają się niebieskie. Głazy bieleją. Kora zmienia
swój kolor na czerwony. Promień odbija się w moim nożu. Tworzy interesujące
refleksy. Przebłyski. Zieleń, czerwień, fiolet, róż.
Gdy dochodzimy do obozowiska,
widzę, że Cato jest wściekły. Ciekawe tylko, czemu? Chodzi w tę i z powrotem.
Jego mięśnie na rękach są napięte. Dyszy ciężko. Nie zamierzam pytać, co się
stało, bo jeszcze skręci mi kark. Stoję bezradnie koło Rogu, wpatrując się w
jezioro.
- Na co czekasz?! –
warczy samiec alfa – Lepiej zabierz się do roboty i rozpal ognisko!
Niemal rzucam się
przygotować ognisko. Gdzieś w środku mnie odżywają wspomnienia. Czasy, w
których mnie maltretował. Co za zbieg
okoliczności. Najpierw oprawca, prześladowca, potem kochanek, partner. Trybut.
Teraz wróg. Boję się go. Muszę się w końcu przyznać przed samą sobą, że się go
boję. Ma wielką siłę. Pamiętam jak szybko skręcał kark jeleniowi, jak połamał
mi rękę, a potem stopę, jak skruszył czaszkę dzikiemu psu. I wszystko gołymi
rękami.
Układam z drewek
równy stosik, podpalam go. Siadam. Nie zamierzam się odzywać. Trwamy w ciszy,
dopóki Caton nie zabiera głosu.
- Co wy na to, żeby
nasz sojusz się powiększył? – pyta wyważonym głosem.
Zamieram. Kto? Kto
ma do nas dołączyć? Steve (chociaż mówiliśmy na niego Tom) nie żyje. Nie sądzę,
żebyśmy potrzebowali kogoś na jego miejsce. Nie chcę się odzywać. Marvel robi
to za mnie.
- Kto? – jego cichy
głos niesie się po polanie.
- Kochaś – głos alfy
brzmi jak syk węża.
- Czy ja się
przesłyszałam? – zdobywam się na odwagę.
- Nie – lodowe igły
wbijają mi się w skórę – I nie mów do mnie takim tonem. Ty chyba zapominasz,
kim jestem.
- Oj kotku, nie
przesadzaj – niespodziewanie samica alfa bierze mnie w obronę – Po prostu
wszyscy jesteśmy zdziwieni, a Clove się troszeczkę zagalopowała, prawda?
Nie jestem w stanie
się ruszyć. Kiwam tylko głową. Gdyby nie Glimmer, najprawdopodobniej bym już
nie żyła. Udusiłby mnie. Albo zmiażdżyłby mi czaszkę. Albo przebiłby mi płuca,
żeby zalały się krwią. A ja muszę wygrać. Opanowuję się szybko i przechodzę do
ofensywy:
- To gdzie on jest,
co? Skoro już mamy zawrzeć z nim sojusz, to chyba musimy wiedzieć.
- Tam, przywiązany
do drzewa. Nie pamiętam tylko, do którego – czuję na sobie jego wzrok.
Odruchowo zaciskam palce na nożu. Tylko cienka granica dzieli nas od przejścia
do rękoczynów.
- Pójdziemy po
niego we troje, a wy sobie porozmawiacie w spokoju – Marvel wstaje gwałtownie.
Pokazuje Glimmer i Alice, że mają pójść za nim. O dziwo, nie protestują. Ich
kroki oddalają się, a ja jestem jak skamieniała. Patrzę przed siebie pustym wzrokiem.
Myśli palą mnie niemiłosiernie.
- Zacznij mnie w
końcu traktować z należytym szacunkiem – Cato cedzi słowa.
- Co proszę?!
Ciebie?!! – zrywam się z miejsca. Chłopak również wstaje. Mój przyśpieszony
oddech, jego napięte mięśnie. Moje oczy, jego usta.
- Tak mnie! I nie
myśl idiotko, że wygrasz! Jesteś zbyt słaba, żeby tego dokonać – ostatnie słowa
przeszywają moje serce. Nie to, że mam go traktować z szacunkiem. Nie to, że
nazwał mnie idiotką. Boli. Mnie. Serce.
- Śmieszny jesteś!
TO CIEBIE NIE STAĆ NA ZWYCIĘSTWO – warczę i wycofuję się powoli pod Róg. Zbliża
się do mnie. Jest coraz bliżej. Nie mam gdzie uciec. Nie wiem, co mam robić.
Fala paniki przelewa się przez moje ciało. Zdenerwowanie przeszywa raz po raz.
Niczym piorun. Boję się. Nie mogę się bronić. Nóż bezszelestnie wypada mi z
dłoni. Potykam się, ale w ostatniej chwili opieram się o konstrukcję. Moja dłoń
dotyka zimnego metalu. Jeszcze tylko krok i będzie mógł mnie zabić. Zakończyć
mój żywot. Przylegam do Rogu. On stoi naprzeciwko mnie. Jestem jak zraniona
zwierzyna, a on jak myśliwy. Ja nie mam dokąd uciec. On wie, gdzie uderzyć.
Jego ciało napiera na moje. Myśli krążą coraz szybciej. Podrywają się do
galopu. Czuję dotyk szorstkiej koszuli na swojej piersi. Zniewala mnie jego
zapach. Piżmu, cytrusów, męskości. Łapie mnie za nadgarstki. Mocno. Dotyk na
mojej skórze jest nieznośnie bolesny. Jednak podoba mi się to. Dyszę ciężko.
Przypiera mnie coraz mocniej. Puszcza jedną rękę. Wodzi dłonią po moim udzie.
Coraz wyżej. Bada zagłębienia obok bioder. Przeszywa mnie dreszcz. Dłoń wspina
się po plecach. Jego dotyk pali żywym ogniem, smaga po łopatkach. Moje ramiona
drżą pod naciskiem. Czuję oddech na szyi. Ciepło rozchodzi się na skórze.
Gładzi mnie po policzku, dotyka moich warg. Wolną ręką poznaję zarys jego
torsu. Idealnie wyrzeźbionego. Patrzy mi w oczy. Muskam każdy mięsień na jego
udzie. Zbliża swoje usta ku moim…
…i gwałtownie
puszcza. Upadam na trawę. Z taką siłą, że. Tracę. Oddech. Tysiące igieł wbijają
się w moje płuca. Serce zamiera. Krew tężeje w żyłach. Ledwo wyczuwalny puls. W
czaszce tępy, pulsujący ból. Przewracam się na plecy. Wdycham łapczywie
powietrze. Z trudem podnoszę się z trawy. Próbuję poukładać sobie to, co
zaszło. Niedane jest mi jednak dokończyć.
- Sprytna jesteś,
co? Myślisz, że udało ci się wywieść mnie w pole? Przeliczyłaś się. Ja jestem
alfą, a ty betą. Nie dam się nabrać drugi raz na te twoje sztuczki. Głupia
jesteś, Clove. Tylko tyle ci powiem – te słowa ociekają jadem. I bolą. Bolą.
Otwieram usta. I na tym koniec. Bo przychodzi reszta z Kochasiem. Mam ochotę na
nich nawrzeszczeć, bo nam przeszkodzili. Oczywiście nie robię tego. Peeta jest
nieźle zmaltretowany. Brudne, pozlepiane błotem włosy. Poszarpana u dołu
koszula. Umorusana twarz, poranione ręce.
- Trochę się
szamotał, jak próbowaliśmy go odwiązać i przyprowadzić tutaj – mówi Alice
cichym i przepraszającym tonem. Z lekka nawet wystraszonym.
- Nic się nie
stało. Sam bym go uszkodził – ton Catona jest łagodny. Peeta siada naprzeciwko
nas. Postanawiam zadać mu pytanie:
- Umiesz wytropić
Katniss?
Jest zaskoczony,
ale odpowiada:
- Tak. Wiem, jakie
sidła zastawia, jakie ogniska rozpala, gdzie się może chować.
Zaciskam usta. Alfa
miał rację. Chłopak mógł się przydać.
- Świetnie.
Pójdziesz z nami – obwieszcza Cato – Zbierać się. Wyruszamy.
Zapada zmierzch.
Ciemność nocy rozświetla jasnoniebieski hologram z twarzami poległych. Kolejno:
dziewczyna z Trzeciego Dystryktu, Steve, chłopak z Piątki, oboje z Szóstki i
Siódemki, Trybut z Ósemki, dwójka z Dziewiątki (rozpoznaję Trybuta, który
szamotał się z Everdeen o plecak), dziewczyna z Dziesiątki. Razem jedenaścioro.
Zostało nas tylko trzynaścioro. Dużo jak na jeden dzień. Chociaż w niektórych
rzeziach ginęła ponad połowa uczestników. Zaczynam się pakować. Biorę ze sobą
kilka noży, mały plecak, do którego wkładam zapasowe ostrza, bidon z wodą, kawałki
suszonego mięsa i linkę. Na wszelki wypadek. Nie słyszę kroków. Ostrzegawczych
słów instynktu łowieckiego. Jestem tak pochłonięta pakowaniem, że nie zwracam
uwagi na nic. Przytomnieję dopiero, gdy ktoś pochyla się nade mną. Kark owiewa
ciepły oddech. Zamieram na chwilę. Strach łapie mnie w swoje szczypce. Serce
łomocze w piersi. Ciało nieruchomieje. Próbuję sięgnąć po nóż. Jednak moje ręce
odmawiają mi posłuszeństwa. Cisza. Wycie wilka. Zranionego. Ryk jelenia. Cisza,
ale w ciemności słyszę szept. Tuż przy swoim uchu:
- Uważaj betko. To
polowanie. Wypadki często się zdarzają. Każdemu może się coś stać.
Słowa mrożą mnie do
szpiku kości. Nie muszę nawet odwracać się, żeby wiedzieć kto to.
Cato. Chce mnie
zabić…
Ciągle trzymasz mnie w napięciu i już nie mogę doczekać się następnych rozdziałów.
OdpowiedzUsuńBardzo podobały mi się akcje z Cato i zaciekawiłaś mnie tym jak Glimmer broni Clove.
Życzę dużo weny. :)
Czy... Czy ja coś źle przeczytałam?! Glimmer broni Clove?! Jezus Maria, czytam to po raz kolejny i to chyba nie zwidy. Świat upadł na głowę! Glimmer broni Clove! CLOVE!! Do tego przed Catonem?! Muszę na chwilę odetchnąć i się uspokoić.
OdpowiedzUsuńDobra, uspokoiłam się. Nadal wstrząśnięta jestem, ale się uspokoiłam. Rozdział cudowny, przepiękny. Cato próbuje zabić Clove, oł je! Na takiego Catona czekałam :D
No cóż, czekam na nowy rozdział i kończę pisać swój. Muszę się w końcu ogarnąć ;P
Czekam , czekam i jak jeszcze będę czekać to zwariuje ! Pisz kolejny rozdział jak najszybciej , bo jeżeli kolejny ma być rzeczywiście 1 - 2 lutego to szykuj się , że cię znajdę , porwę , przywiążę do krzesła i będę kazać ci opowiadać , czaisz ? Kocham to co piszesz !
OdpowiedzUsuńCałkiem fajny rozdział. Dodałabyś może w następnym jakieś retrospekcje?
OdpowiedzUsuńZastanawiam się nad tym. Myślę, że może w ferie, jak będzie więcej czasu. :) Dziękuję za opinie :>, też nie planowałam tej obrony od Glimmer, ale jakoś tak wyszło ;p.
UsuńPozdrawiam,
Clove.
Omatulko, ale... jak Cato, Cato? Zabrakło mi słów. A tylko spróbuj ją tknąć, Cato! jdjasjdjsdjsd, rozdział bardzo mi się podoba. Kocham Clove i cieszę się, że znalazłam twój blog, bo mało kto pisze o naszej małej, sadystycznej Clover :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Cato chce zabić Clove ?! Wow ile tu się dzieje! ;p Mam nadzieję, że następny rozdział będzie równie emocjonujący ;D Pisz - SZYBKO ! Bo nie mogę się doczekać :)
OdpowiedzUsuńPS: Szok - Glimmer broni Clove! ;) Czekam na następny rozdział! :D
Hej. Wróciłam na trochę i miałam czas nadrobić zaległości u Ciebie! Odniosę się po kolei do wszystkich trzech przeczytanych części:
OdpowiedzUsuńRozdział 10: Wszystko jest ok. Bardzo ładny opis przeżyć wewnętrznych z charakterystycznymi dla twojego stylu pojedynczymi zdaniami, które nadały mu dynamizmu. Jedyna rzecz, jaka mi się nie podobała to retrospekcja na początku. Chyba trochę za bardzo przedramatyzowałaś, bo Dwójka jest dość bogatym dystryktem, który przyjaźni się z Kapitolem i wydaje mi się, że tam większość dzieciaków raczej ma w miarę normalne życie. Wiadomo - zawsze są wyjątki, ale chyba nie wygląda to aż tak tragicznie.
Rozdział 11: Też w porządku. Spodobał mi się zabieg, jakie zastosowałaś przed rzezią - na każde 10 sekund opis zachowania "najbliższych" trybutów Clove. Dalej również ok - dobrze wybrane cechy charakteru Cato, który ukazały jego naturę. Jedynie od czasu do czasu drażni mnie Clove, ale to raczej moje osobiste zboczenie do ludzi o takim charakterze. ;)
Rozdział 12: UWAGA! OSOBY CHORE NA CUKRZYCE NIE POWINNY CZYTAĆ TEJ CZĘŚCI KOMENTARZA.
A teraz zareaguje jak nie ja: Awww! Uwielbiam ten rozdział! Zabiłaś mnie nim normalnie. Wszystko jest genialne - opisy, postacie, pomysł! Ubóstwiam Cię za to wszystko. A tak bardziej szczegółowo:
- fajnie, że nie zrobiłaś z Glimmer pustej laleczki, bo mimo wszystko jest człowiekiem i to samo w stosunku do Clove, bo przecież ona też wykazała ludzkie uczucia
- świetny opis natury z tymi kolorami i refleksami!
- Marvel wreszcie miał dobry pomysł i wyszło na to, że wcale nie jest głupi, co jest dobre od czasu do czasu ;)
- opis przeżyć, gdy Clove i Cato zostali sami wymiata. Kiedy to czytałam, czułam wszystko to, co Clove. A potem jeszcze ta typowa dla niego reakcja - cud, miód i orzeszki!
- No i końcówka... Zaczyna dziać się coś naprawdę interesującego ;>
Jedyna rzecz, jaką mogę jeszcze powiedzieć, ale tu raczej uogólnię: nie pisz zawsze zdań pojedynczych. Rzeczywiście, bo najlepiej nadają się do opisów przeżyć, czy innych dynamicznych momentów. Czasem robi się to już męczące.
No i jeszcze co do samca Alfa - jak Clove nazywała w swojej głowie Cato. Niby ok, ale potem on sam się tak nazwał, a przecież jej w myślach nie czytał. Może i to nie jest coś wielkiego, no ale....
Ok, zamykam się! :D
Pozdrawiam i niech los zawsze Ci sprzyja!
PS: Pisz mi o nowych rozdziałach nawet jak bloga zawieszam, bo czasem nie mam co robić, a nie chce mi się skakać po tych wszystkich blogach i sprawdzać, czy ktoś dodał coś nowego.
zapraszam do mnie : http://clato-and-clove.blogspot.com/
UsuńNie umiałam się oderwać :O Jesteś geniuszem.
OdpowiedzUsuńTrochę szkoda że Cato staje się chamem w stosunku do Clove, i jej grozi no ale cóż, w końcu taki ma charakterek.
Szkoda że Clove i Cato ciągle się kłócą , ale i tak jest super ! < 3
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie : http://clato-and-clove.blogspot.com/