Repeating in my head
If I can't be my own
I'd feel better dead*
~Alice in Chains „Nutshell”
Szum liści pod
wpływem wiatru zagłusza wszystko o tej porze, wiatr przeszywa na wskroś, stopy
marzną, dłonie drętwieją. Nad naszymi głowami rozciąga się nieprzejrzysta
zasłona z koron drzew, stopy zatapiają się w mchu, gałęzie chłoszczą po twarzy.
Poszycie leśne jest stratowane przez Trybutów, którzy uciekli. Na ścieżce widać
dokładnie odciśnięte małe ślady stóp. To pewnie ta mała, Rue. Jest łatwym
łupem. Gdzie się schowała?
Ciemność otacza nas
swoim płaszczem, wpuszczając pod niego pojedyncze promyki światła księżycowego.
Podążamy w milczeniu, ciszę przerywa jedynie od czasu od czasu pohukiwanie
sowy. Żmije suną tuż pod naszymi stopami, sokół przeleciał nad głowami.
Maszerujemy równo, szukając ofiar, rozglądamy się na boki. Las spowija szarość,
ongiś zielone w dzień drzewa straszą nieprzeniknioną czernią. Kamienie
pojawiają się pod nogami ni z tego, ni z owego, wilki wyją żałośnie, jakby
przepowiadały naszą zgubę. Ich głos łapie mnie za serce, paraliżuje strachem,
ale moje stopy podążają dalej, niestrudzenie, wciąż naprzód. Zduszam w sobie
uczucia, bo przecież jestem mordercą. Milczymy, nikt nie ośmiela się nawet pisnąć,
nasłuchujemy, poszukujemy obecności innych Trybutów. Zakazałem się im odzywać,
a oni się mnie boją, więc słuchają. To ja im przewodzę, jestem łowcą, myśliwym.
Nikt nie ma prawa się mi sprzeciwić. Idziemy już dość długo, jednak nie bolą
mnie stopy, przyzwyczaiłem się do dłuższych marszrut w Dwójce, dystrykcie
zwycięzców. Drzewa w nocnym świetle zdają się być złowieszczo powykręcane,
zniekształcone, ich cienie śmieją się z nas szyderczo. Nie boję się, nie jestem
tchórzem. Tym, którzy rodzą się w moim Dystrykcie nie wolno się bać. Musimy być
twardzi, żeby przetrwać na szkoleniach w dziczy, na arenie, czasem we własnych
domach. Gdybym tchórzył za każdym razem, kiedy musiałem zeskoczyć z wysokości
kilkunastu metrów, nawet matka by się mnie wyrzekła. Powiedziała, że musieli
mnie zamienić, kiedy byłem mały, bo jej syn byłby na pewno bardzo dzielny.
Brzmi jak bajka, ale w Drugim Dystrykcie ludzie wierzą w takie rzeczy. Niby
jesteśmy bogaci, najbliżej Kapitolu, ale mieszkańcy bywają głupsi niż ci,
którzy mieszkają w Jedenastce czy Dwunastce. My jesteśmy Dziećmi Kapitolu. I
tak pozostanie. Nigdy nie wierzyłem w te bzdury. Dzisiaj stoję na arenie i
wiem, jak to wszystko wygląda. Moje ręce służą do zabijania, stopy do pogoni, a
mój mózg stworzono do obrony Panem. Wszyscy jesteśmy jedno i wszyscy o tym
wiemy, ale nikt nie pokazuje tego publicznie, bo jesteśmy Zawodowcami.
Krążymy po lesie od
godziny i zaczyna mnie to denerwować. Jeśli szybko kogoś nie znajdziemy,
widzowie zaczną się nudzić i skłócą nas wewnętrznie, a wtedy będzie, co
oglądać. Jestem tak blisko stracenia panowania nad sobą, że niemal czuję tę
błonę, która dzieli mnie od emocjonalnego wybuchu. Do świtu jest coraz bliżej,
moje nerwy coraz bardziej zszarpane. Wciągam głęboko powietrze i już mam zamiar
zbesztać resztę, gdy Marvel daje mi jakieś znaki dłonią. Zbliżam się do zarośli
otaczających polanę, zauważam dziewczynkę, która kuli się nad ogniskiem. Ma
kręcone, kasztanowe włosy. Drży z zimna, z policzków kapią łzy. Ogień tli się
ledwo, co ledwo. Łatwy łup, przysnęła, a ja mam zamiar zajść ją od tyłu.
Delikatnie przesuwamy się całą grupą na wschód, starając się robić jak najmniej
hałasu, stajemy za plecami dziewczyny, mam ją na wyciągnięcie ręki. Ze świstem
wyciągam miecz z pochwy, patrzę jak ofiara budzi się, przez chwilę analizuje
sytuację i zaczyna straszliwie wrzeszczeć. Uszy przeszywa straszliwy pisk, z
tyłu czaszki narasta pulsujący ból, chcę zabić ją szybko, ale Clove uprzedza
moje działania. Jakby bała się, że jej zabronię. I słusznie. Nachyla się nad Trybutką,
zakrywa jej usta dłonią i syczy:
- Jak chcesz jeszcze
pożyć, jakieś dziesięć sekund to radziłabym ci się zamknąć.
Ta milknie i
nerwowo przełyka ślinę. Nie wiedząc, co robić, daję Clove sygnał, żeby trochę
ją pomęczyła, a ja zakończę jej żywot. Moja towarzyszka kiwa głową i
przystępuje do działania. Wlecze Ósemkę za włosy, przywiązuje do pnia drzewa,
wyciąga nóż i kaleczy dziewczynie usta. Dolną wargę rozcina wzdłuż, górną delikatnie
podnosi i harata dziąsła, a te zaczynają krwawić. Dziewczyna piszczy niemiłosiernie,
więc Glimmer obcina jej język. Krew płynie obficie, a ja szukam czegoś, żeby
opalić ranę. Twarz rannej wykrzywia grymas bólu. Sytuacja jest tragiczna, ale
my dobrze się bawimy. Długa szrama na łuku brwiowym, rozszarpany policzek,
unikam wzroku dziewczyny, ale w końcu patrzę jej w oczy. Jest w nich tylko ból
i pragnienie, by to wszystko już się zakończyło. Daję reszcie znak, że już
wystarczy. Odwiązuję półprzytomną od drzewa i podrzynam gardło, zdobiąc gardło
falowaną linią. Sprawia mi to przyjemność, niby zabiłem człowieka, ale to nie
był ani pierwszy ani ostatni raz w moim życiu. Zostawiamy trupa i wracamy do
obozowiska. Marvel krzyczy triumfalnie:
- Dwunastu w
piachu, jedenastu w kolejce!
Ryczymy z aprobatą,
jedynie Alice i Peeta sprawiają wrażenie zagubionych i wstrząśniętych tym, co
się stało, ale ona to jeszcze dziecko, a Kochaś jest po prostu mięczakiem.
- Lepiej się wynośmy,
żeby mogli zabrać ciało, zanim zacznie cuchnąć – mówię głośno. Odchodzimy
kawałek, nasłuchujemy wystrzału, ale go nie ma. Zaczynam się denerwować. Czyżby
dziewczyna jeszcze żyła? Niemożliwe, żeby przeżyła z takimi ranami. Idziemy
jeszcze kawałek i zatrzymujemy się pod jakimś drzewem.
- Dlaczego jeszcze
nie strzelili z armaty? – pyta cicho Marvel.
- Właśnie, to
dziwne. Powinni zrobić to od razu, nic ich nie powstrzymuje – odpowiada mu
Glimmer.
- Chyba, że
dziewczyna jeszcze żyje – głos Clove jest złowieszczy. Mam ochotę rzucić się na
nią i udusić. Jej uwaga tak mnie denerwuje, że niemal warczę:
- Gdzie tam, zimny
trup. Sam ją załatwiłem.
- Więc co z tą
armatą? – wtrąca Alice.
- Ktoś powinien
wrócić i sprawdzić, czy na pewno nie spapraliśmy roboty – syczy Clove.
- Racja, nie ma
sensu drugi raz jej tropić – przytakuje chłopak.
- Przecież mówię,
że to zimny trup! – tym razem już krzyczę. Wybucha kłótnia, jeszcze chwila, a
zaczniemy wykańczać się nawzajem. Lecz ponad nasze głosy wybija się ten jeden:
-Tracimy czas!
Pójdę ją wykończyć i ruszajmy w drogę.
To Kochaś, nie
odzywał się od chwili, gdy go pojmaliśmy. Mam ochotę wyśmiać go, biorąc pod
uwagę to, że jeszcze przed chwilą na widok trupa niemal zwymiotował. Chcę go
oczernić, ale po analizie sytuacji dochodzę do wniosku, że to nie jest zły
pomysł.
- No to ruszaj,
Kochasiu – zgadzam się. – Sam sprawdź.
Odwraca się i znika
w krzakach. Gdy nie słychać już jego kroków, odzywa się Glimmer:
- Dlaczego po
prostu go nie zabijemy? Miejmy to już za sobą.
- Niech się z nami
włóczy. Przeszkadza ci? Dobrze sobie radzi z nożem – wzdycham. Po chwili
namysłu dodaję jeszcze:
- Poza tym dzięki
niemu łatwiej będzie nam ją znaleźć.
- Co ty? Twoim
zdaniem łyknęła te mdławą historyjkę o miłości? – wtrąca się Clove. Jest
wyraźnie skonsternowana.
- Czemu nie? –
mówię. – Jak na mój gust to zwykła kretynka. Rzygać mi się chce na myśl o tym,
jak kręciła się w tej sukni.
- Ciekawe tylko,
jak udało jej się zdobyć jedenastkę – Marvel patrzy na mnie uważnie.
- Dam głowę, że
kochaś wie.
Słyszę szelest, z
zarośli wyłania się Peeta, a my wiemy, że rozmowa jest już skończona.
- Żyła? – pytam go.
- Tak, ale już po
nie. Ruszamy?
Kiwam głową.
Rozlega się wystrzał, nastaje świt, biegnąc wracamy do obozowiska. Widzę
pytające spojrzenia dziewczyn, ale nie mówię nic. Uśmiecham się tylko.
Wkraczamy w fazę drugą.
_____________________
* Powtarzające się
w mojej głowie
Jeśli nie mogę być
sobą
Będzie lepiej, gdy
umrę
Muszę przyznać, że to mój pierwszy rozdział całkowicie z perspektywy chłopaka. Jak wam się podoba?
Przy okazji muszę podziękować za wszystkie komentarze. Są naprawdę budujące, aż chce mi się pisać. O.o. I wszystkim obserwatorom, czytelnikom. Bez was nie miałabym siły pisać dalej. Naprawdę. Pozdrawiam gorąco :)
To będę dziś pierwsza! :D
OdpowiedzUsuńRozdział naprawdę bardzo dobry. Widać, jak bardzo poprawił się twój styl, nie ma już prawie żadnych błędów, a fabuła nabiera tempa. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to powtórzenia w pierwszym akapicie. Nie licząc nich jest świetnie!
No i plus za genialny opis na początku!
Pozdrawiam i życzę kolejnych takich rozdziałów! ;)
Iiiiiiiii to było cudowne! Bardzo mi się ten rozdział spodobał. Naprawdę wciągający. A opis... cud, miód i orzeszki :D No po prostu czekam na ciąg dalszy i no weny ci życzę!
OdpowiedzUsuńCudowny! Twoje opowiadania są godne, aby porównywać je do IŚ Collins! Nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Weny :*
OdpowiedzUsuńLubię twój styl pisania itd. ale jak przeczytałam opis jak dręczyli dziewczynę to po prostu mnie zamurowało ... To było okropne , znaczy nie to jak i co napisałaś , ale jak to wyobraziłam i w ogóle to myślałam , że dorwę tych idiotów i im zrobię to samo , no ! Po prostu zachciało mi się zwracać podwieczorek . Super rozdział , zresztą jak wszystkie , ale może dla bardziej wrażliwych czytelników jak np . ja , umieszczałabyś jakąś informację na dole jak to robisz pisząc swoje wrażenia , że są brutalne sceny w tym i tym akapicie , co ? Na serio byłabym wdzięczna , bo bardzo chcę czytać twojego bloga , ale póki co trochę się nieprzyjemnie czuję jak czytam takie okropne sceny .
OdpowiedzUsuńNaprawdę super i pozdrawiam
Świetny rozdział! Masz naprawdę ogromny talent! I wiesz co? Nawet jak czytam inne rozdziały to mam wrażenie, że piszesz lepiej niż nie jedna pisarka naturalnych książek! Całkiem serio. Gartuluję jeszcze raz, bo rozdział cudowny :) Życzę dalszej weny czekam na następny!
OdpowiedzUsuńPozdrowienia. Carmen xx