sobota, 5 stycznia 2013

Ósmy

Moje nogi zrobiły się jak z waty. Przez moment nie wiedziałam, co mam zrobić. Gdy wyczytano moje imię i nazwisko, wydawało się,  jakby świat się walił. Wszystko, co znałam. A dlaczego? Bo był kruchy. Bardzo kruchy. Jedynym mocnym filarem była miłość, ale i ona się wali… czemu? Bo nie potrafię kochać. Teraz chyba zapomniałam jak używać mojego serca. Jednak jeszcze żyję. Wciąż walczę. Nie poddam się. Nie jestem tchórzem. Jeszcze wygram Igrzyska. I moją walkę. Moją walkę o mnie. Muszę ją wygrać. Inaczej stanę się pustą skorupą bez duszy.

Nie mogę bawić się w nieskończoność. Ciągle gram z nim w jego gry, ale to on wygrywa. Nie potrafię sobie z tym poradzić. Co on wyprawia? Po co ten cały cyrk? „Skarbie”, „suko”, „próbuję cię uratować”. Niech on zrozumie, że ja już go nie chcę. Stał się niczym pyłek na wietrze. Nieważny, niepotrzebny element świata. Po co to wszystko? Co on chce mi tym udowodnić? Czego on chce? Siedzę na ławce pełnej trybutów. Naprzeciwko NIEGO. Obok mnie siedzi Błyskotka. Dlaczego? Czemu on się zgłosił? Może wszystko byłoby tak jak dawniej. Wybiłabym ich co do nogi. I wróciła do Dwójki. Dlaczego?
Moja głowa jest tak pełna pytań, że aż boli. Postanawiam przestać o tym myśleć i skupić się na otoczeniu. Korytarz jest szary, wyłożony blachą. Ściany  gładkie, zimne i nieprzyjemne w dotyku. Ławki, na których siedzimy zrobiono z ciemnego, dębowego drewna. Podłoga ma kolor jak zarzygany tapczan mojej matki. Ot, nic specjalnego. Jeden z tych zakątków Kapitolu, w które nie zagląda nikt oprócz Strażników Pokoju, Trybutów i niektórych trenerów. Z ciekawością oglądam innych. Po kolei. Marvel jest idiotą niewartym uwagi, ale potrafi zabić na dystans. I to dość sprawnie. Glimmer - taka jak jej imię. Zabłyśnie i zgaśnie. Cato. Mogłabym opisywać go całymi dniami, ale i tak bym nie powiedziała wszystkiego. Zatem zrobię to tak, jakbym spotkała go kilka dni temu. Zimny brutal o nieczułym sercu. Inni ludzie są dla niego zabawkami. Niegodnymi uwagi. Jego siła czyni go najgroźniejszym z przeciwników. Chłopak z Trójki wygląda na inteligentnego. Może nas zaskoczyć. Ale dziewczyna… to  zaszczuty kocur, który nie ma dokąd uciec. Steve bardziej pasuje do jednego z tych wystraszonych dzieciaków z końcowych Dystryktów. Alice nieźle miota trójzębami, ale jest zbyt zagubiona, żeby nie dała się pokonać. Chłopiec z Piątki wygląda na wymoczka. Za to dziewczyna jest pełna sprytu i jest w niej coś, co może dać jej przewagę. U mnie zostanie Rudą. Szóstka, Siódemka, Ósemka, Dziewiątka i Dziesiątka nie są warci uwagi. Wszyscy jednakowo chudzi, strachliwi i słabi. Ten z Dziesiątki ma chorą nogę. Łatwiej go będzie zabić. Dopiero Jedenastka zwraca moją uwagę. Tresh czyli silny i być może okrutny zabójca. Nie bardzo wiem, czego można się po nim spodziewać. O ile w domu, wpajano mi godzinami wiedzę na temat tego jak charakter człowieka wpływa na jego zachowanie, to nadal nie mogę go rozgryźć. Trzeba uważać. Muszę pozostać czujna. Rue. Mała i niepozorna. Instynkt jednak podpowiada, że naprawdę muszę się zastanowić. Czy łatwo będzie ją wytropić? Zależy to od typu areny. Zrujnowane miasto, lodowa kraina, pustynia safari – nie będzie problemu. W lesie czy dżungli może być problem. Jak wdrapie się na drzewo albo ukryje w jakiejś jaskini. Co wtedy? Nie wiem. Lecę dalej. I wreszcie Dwunastka. Peeta, bo tak ma na imię chłopak wygląda jak szczur. Niby jest silny? On? Nie, na pewno nie. Po rzucie tą kulą był tak zasapany, że większy wysiłek sprawi mu problem. Czyli pogoń za nim będzie skuteczna. Tak przynajmniej myślę. I mielibyśmy zawrzeć sojusz? Nigdy przenigdy. Jeszcze Katniss. Chuderlawa i nawet dziesięć dodatkowych kilogramów by tego nie zmieniło. Zgłosiła się za siostrę. A to znaczy, że łatwo będzie pociągnąć w jej umyśle za pewną dźwignie. Tą, którą odpowiada za uczucia. Uśmiecham się. Katniss dobrze, że nie wiesz o czym myślę. Jest jeszcze jedna rzecz, którą odnotowuję w pamięci. Trzeba ją szybko zabić. Najlepiej przy Rogu. Patrzę na nią z litością. Już nie wróci do domu.
Jestem tak zajęta, że nie zauważam niczego wokół. Przytomnieję dopiero wtedy, gdy w głośnikach słychać moje imię i nazwisko. Z duszą na ramieniu wchodzę do sali. Szybko podchodzę do stanowiska z nożami. Pochłania mnie rzucanie. Wykonuję kolejne rzuty naprawdę szybko. Noże tylko migają w powietrzu. Sięgam do wiedzy ze szkoły i odnajduję wiedzę na temat wszystkich rzutów, jakie poznałam. Zatracam się w tym, co robię. Słyszę tylko świsty. Z pełną podziwu szybkością wykonuję następny. Następny, następny. Gdy zaczynam odczuwać lekkie oznaki zmęczenia, słyszę głos:
- Dziękujemy. Wystarczy. Możesz odejść.
Wychodzę z ulgą. Jest mi to na rękę. Moje myśli wracają na tory „Cato. Glimmer. Ja”. Tylko czemu? Bo co? Bo go kocham? Nadal? Ta myśl jest tak absurdalna, że nie mogę się powstrzymać. Parskam śmiechem. Ja kocham Cato? Dobre. Naprawdę. Ludzie z Dwójki nie wiedzą co to uczucia. Jeśli w ogóle coś takiego istnieje. Pff. Żenada. Po prostu Ż – E – N – A – D – A. Nie. To niemożliwe. Podróż windą mija szybko. Jeśli na dwunaste piętro wjeżdża się w dziesięć minut, to ile można wjeżdżać na drugie? Krótko. Około minuty. Ciekawe ile wchodziłoby się schodami. Jeśli w ogóle są. Nigdy nie widziałam, żeby ich używano. Co by było gdyby windy się zepsuły? Albo podczas pożaru? Może jednak są tu schody, ale ukryte we wnętrznościach budynku.
Wchodzę na korytarz naszego apartamentu. I wtedy zauważam Lyme, która kłóci się z Cato. Albo on z nią. Chcę to zignorować, ale ich krzyki są takie głośne, że nie można tego zostawić obojętnie.
- Co ty sobie myślisz chłopcze?! Ile ty masz w ogóle lat?! – warczy mentorka.
- Tyle ile mam. A teraz gadaj dlaczego! – odkrzykuje chłopak.
- Dlaczego? Dlaczego? Bo nie dasz rady!
- Nie dam?! Nie dam?! Zwariowałaś. Dam i wyciągnę ją z tego.
- Dobrze! Rób jak chcesz. Ale Cashmere nie będzie z tego zadowolona – syczy Lyme.
-  A co ONA MA DO TEGO!?
- Bardzo dużo. W końcu wiesz kim jest!
- Ach, no tak.
Jeszcze chwilę stoją w korytarzu i piorunują się wzrokiem. Denerwuje mnie to. Bardzo. Ruszam wolnym krokiem. Gdy mnie zauważają, natychmiast się rozchodzą. Chwilę trawię ich słowa. Nie mogę zrozumieć o co chodzi. O co się kłócili? Nie mam pojęcia. Po co? Jaki jest cel tej rozmowy? Nie chcę zagrzebywać tego w pamięci. Może się kiedyś przydać. Im więcej informacji tym lepiej. Próbuję sztuki dedukcji. Próbuję, bo nie za bardzo mi to wychodzi. I wtedy moją głowę paraliżuje wniosek. On ją z tego wyciągnie. Cashmere nie będzie zadowolona? Przecież chodzi o Glimmer! Będzie ratował Błyskotkę? Własnym kosztem? Dobrze. Niech ratuje. Tylko ona wcześniej zginie. Obiecuję to. Nie będzie tak jak sobie wymyślił. Jestem z Dwójki. Podczas walki nie ma miejsca na uczucia. Jestem twardą i nieczułą dziewczyną z Dwójki. Jestem nią i nie dam się pokonać.
Nie wiedząc co robić, idę spać.

***
Budzą mnie dopiero na oficjalne wyniki. Powoli przeciągam się. Wstaję, odrzucam kołdrę. Wyciągam z szafy czyste ubrania. Może nie wyciągam, ale wybieram na holo. Same wyjeżdżają z wnętrza. Nie śpiesząc się, biorę prysznic. Myję głowę. Suszę włosy. Gdy schodzę do salonu, reszta już tam jest. Patrzą na mnie ze zniecierpliwieniem, ale ich lekceważę. Nie będę słuchać nikogo. Oprócz siebie. Tak. To mi pasuje. Długi i nudny wstęp. Bla, bla, bla. Claudius (komentator) opowiada o naszym szkoleniu i wysiłkach. Czcza gadanina. Nasze wysiłki przestaną kogokolwiek obchodzić, gdy znajdziemy się na arenie. Zaczynają się pojawiać wyniki. Marvel dziewięć, Glimmer osiem, Cato dziesięć. Teraz ja. Ile mogłam dostać? Byle nie niżej niż Cato. Błagam. Zamykam oczy, a gdy je otwieram widzę… migającą cyfrę dziesięć. Tak! Wiedziałam, że się uda. Steve i Alice po dziewięć. Reszta wyników jest mało interesująca. Zapamiętuję Rudą. Dostała pięć. Tresh dziewięć. Rue dostaje siedem. Ciekawe co pokazała? Teraz już jestem pewna, że mogą być z nią kłopoty. Kochaś osiem. Tak jak Glimmer. Już wiem czy jej dokuczyć. I na końcu Katniss. Jedenaście! Nie wierzę własnym oczom i uszom. Przecież to jakiś absurd. Jak ona mogła dostać jedenaście?! Co im pokazała?! Jak zwija się ze strachu? ONA NIE MOŻE BYĆ LEPSZA ODE MNIE! Pierwsza oprzytomniała Lyme:
- Jakie stanowiska omijała?
W pierwszej chwili nie wiem po co jej to, ale i tak odpowiadam:
- Na pewno łucznicze. Na innych ćwiczyła.
Lyme tylko kiwa głową:
- To spodziewajcie się niezłych strzałów. Jak będzie rzeź zabijcie ją, a przynajmniej nie pozwólcie zabrać łuku. Bo wtedy od razu możecie przywitać się z ziemią.
- To fakt. Dlaczego nie obserwowaliśmy jej od samego początku? – rzuca pytanie Cato. W przestrzeń.
- Bo jej nie doceniliśmy. Dwunastka odpada po pierwszym dniu – mówię ironicznie. To jego wina. To jego wina, bo jak powiedziałam, że powinniśmy zwrócić uwagę na tych z Dwunastki to mnie wyśmiał. Fakt faktem, ale sama jestem wściekła. Jedenaście?! Nie wybaczę sobie tego. Nigdy.
- Idę spać – oznajmiam wszystkim. Odprowadzają mnie zdziwione spojrzenia. Z pewnością dziwią mi się, bo dopiero  co spałam kilka godzin.
Jednak wcale nie mogę zasnąć. Więc wstaję. Żeby nie kręcić się koło pokoju Lyme, Livii, Cato i reszty, idę do salonu. Jednak oczywiście Cato musi tam być! Jak zwykle. Taki sam wątek pojawia się we wszystkich romansach. Bohaterzy zastają swoich ukochanych tam, gdzie myślą, że ich nie ma. Jak na złość. Niech to szlag!
- Jedenastka. Tylko jak? – słyszę jego głos.
- Śmak. Mówiłam od początku, że trzeba na nią uważać – powoli wypluwam słowa. Jak jad.
- Ale wydawało mi się… - zaczyna.
- Za dużo ci się wydaje. Nie myśl lepiej, bo widzę, że to cię męczy – przerywam.
- Powiedziała, co wiedziała – syczy on. – Ja przynajmniej nie jestem zazdrosny jak ty. O Glimmer. Bo jesteś! Prawda?
Tak.
- Nie. Niby ja? Nie ma o co!
- Właśnie widzę. Clove przyznaj, że ci się podobam – trafił w czuły punkt.
- Nie! Odczep się wreszcie – parskam gniewnie.
- Oj, skarbie. Spójrz prawdzie w oczy. Clove. Ty. Mnie. Kochasz – wymawia te słowa powoli. Jakby je żuł i wyciskał z siebie. Wkurza mnie. Nie odezwę się więcej ani słowem.
- I chyba się mnie boisz – dodaje po chwili. Nie wytrzymam. Po prostu nie wytrzymam.
Tak.
- Nie. Nie jestem tchórzem. I wiesz co?
- Słucham – znowu ten uśmiech.
- Idę spać, bo niedobrze mi jak na ciebie patrzę – udaję, że wymiotuję.
Odpowiedzią jest tylko uśmiech. Znowu. Ten. Jego. Cholernie. Piękny. Uśmiech. Wychodzę z furią. Nienawidzę go za to. Jednak gdzieś w środku moje serce szepcze: „kocham Cię, Cato. Nawet nie wiesz jak bardzo”. I tym razem odpuszczam. Pozwalam, żeby ogarnęła mnie rozpacz. Bezkresna, która daje mi do wiadomości: „rozkaz numer 754. Ocalić siebie i Jego”. Nie ważne jakim kosztem. Zrobię to. Ale na własną rękę. I bez jego wiedzy. Stawiam sobie tylko pytanie: co się stało z tą twardą i nieczułą morderczynią z Dwójki?
- Niebawem wróci – mówię do siebie. Zasypiam. Chyba.

***
Po przebudzeniu jestem wściekła. Przez chwilę miotam się w furii po pokoju. Bo wczoraj okazałam słabość. Przed samą sobą, ale zawsze. Rozbijam wszystkie lustra w zasięgu ręki. Rozpruwam poduszki. Rozrywam zasłony. Kaleczę boazerię. Rzucam we wszystko i wszystkim. Rozsypuję pudło pudru po całym pokoju. Rozbijam flakoniki z perfumami w łazience. Krzyczę i kopię. Wrzucam podnóżek do kominka. Wybebeszam kartonową ścianę, która oddziela przedpokój od pokoju dziennego. Gdy nie mam już co niszczyć, siadam na podłodze. Obmyślam nowy plan działania. Gdzieś w środku wiem, że i tak zrobię to, o czym myślałam w nocy. TAK. ZROBIĘ. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że muszę. Inaczej będzie źle. Zachowam pozory. Aż tak głupia nie jestem.  Próbuję się uspokoić. To tylko siła sugestii: będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze… NIC NIE BĘDZIE DOBRZE. Znowu mam zamiar się wyżyć. Wtem do pokoju wchodzi Endorfie. Nie patrzy wokoło. Ćwierka tylko tym kapitolińskim głosikiem.
- Dzisiaj jest bardzo ważny dzień, słońce – mówi, ale głos w niej zamiera, bo widzi co zrobiłam. Z jej ust wyrywa się pisk:
- O maaaaatkoooooooooooo! Co się tutaj stało?! Ratunkuuuuuuuuuuuuu!
Po czym mdleje. Nie muszę nawet nikogo wołać, bo styliści i Lyme zbawieni hałasami wchodzą do pokoju.  Przyszedł nawet Cato. Patrzą osłupiali na moje otoczenie, a ja nic sobie z tego nie robiąc, rzucam:
- Mały bałagan, co?
- Mały? Mały? Co ci strzeliło do głowy? – pyta zdezorientowana Livia.
- Cicho. Nic. Po prostu stwierdziłam, że trochę mi się nudzi – odpowiadam bezczelnie.
- Clove. Co ja mam powiedzieć? – Lyme bezradnie rozkłada ręce.
- Najlepiej nic. Zaraz przyjdę na śniadanie – mówię dobitnie. Wstaję i wychodzę z pokoju, zostawiając zdezorientowaną resztę. Pewnie myślą, że jestem wariatką. Wisi mi to. Niech sobie myślą, co chcą.

***
Co to miało być? Czy jej kompletnie odbiło? Chyba pomieszało jej się w głowie. Z powodu Igrzysk. Zawsze taka była. Chaotyczna, niepoukładana, zakompleksiona. Ale cholernie odważna, zaradna i bystra. Nie raz wychodziła z kłopotów. Często dość okropnych. Zawsze wyślizgiwała się jak woda spomiędzy palców. Nawet gdy szczelnie ją zamknięto. Szczerze? To nie mam pojęcia, co robić. Gdzie pójść? Lyme mnie wyśmiała. Cashmere nie podoba się ta perspektywa. Dlaczego? Bo jej kochana „Glimm” źle na tym wyjdzie. Moja taktyka została ustalona na długo przed Igrzyskami. Po dożynkach tylko ją dopracowałem. Bo jeszcze nie wiedziałem, kto miałby być koziołkiem ofiarnym. Wypadło na  nią. Resztą nie trzeba się przejmować. Może oprócz mojego skarbu. Żeby nie zrobił sobie krzywdy… Nie jestem mięczakiem. Nie byłem. Nie będę. Zachowam pozory. Lodowa pokrywa stanie się jeszcze grubsza. Musi. Inaczej już po nas.
______________
I wreszcie jest :). Przepraszam, że tak długo musieliście czekać. :((. Ale trochę obowiązków było. Mam nadzieję, że się podobało. :> Następny rozdział za około tydzień. Może uda mi się wcześniej ;)

3 komentarze:

  1. Wreszcie nadrobiłam rozdziały i mogę się wypowiedzieć. :D
    Ogólnie z każdym rozdziałem jest coraz lepiej. Kocham Cato za te nocne teksty i od razu lepiej się czyta, gdy występuje ten konfilkt charakterów między nimi. Fajnie, że Clove chce go wyrzucić ze swojej głowy. Czasem tylko mam wrażenie, że trochę przesadzasz z tymi emocjami, bo zaczyna zachowywać się jak pięciolatka np. "Ż-E-N-A-D-A" czy jak to tam było. Po za tym dobrze się czyta. Czasem gdzieś mi mignęło brak przecinka przed "ile", ale to tam jeden malutki szkopuł.
    Co więcej? - czekam na nowy wygląd i następny post.
    Pozdrawiam i życzę dalszej weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taką Clove to ja uwielbiam! To jak próbuje zapomnieć o Catonie, zaprzeczyć swoim własnym uczuciom, za to kocham Clove.
    Co jeszcze?
    Po prostu czekam na ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna notka, podoba mi się. Chciałabym pisać tak jak Ty...

    OdpowiedzUsuń

Nie zostawiaj spamu pod notkami i nie przeklinaj :)